wtorek, 2 września 2014

23. " Tak bardzo cię przepraszam."

11 komentarzy = następny rozdział :)
Louise's POV:

- Louise, Louise...-powtarzał monotonnie obcy głos. Jęknęłam cicho przez przeszywający ból głowy, którego tak nagle doświadczyłam.
- Przebudza się!- krzyknął jeszcze inny głos, chyba należał do kobiety. Czułam się okropnie, pomijając cały ból i okropną suchość w gardle.
- Wody.- było jedynym, co udało mi się wychrypieć. Ostre światło raniło moje oczy, przez co musiałam parę razy mrugnąć, aby przystosować się do jasnych promieni.
- Powoli, pomogę ci.- uśmiechnęła się lekko, starsza kobieta w białym kitlu. Nachyliła się nade mną i powolnym ruchem przechyliła kubek nad moimi ustami, a ja aż jęknęłam, czując ciecz.
- Lousie, kochanie!- krzyknęła matka, wpadając do sali, wraz z... uwaga, Justinem Bieberem! - Boże, jak ty wyglądasz!- pisnęła, próbując dłońmi okiełznać mój niesforny tabun kosmyków.
- Dzięki mamo.- westchnęłam, a ona cmoknęła z niezadowolenia.
- Przepraszam. Jak się czujesz?- zapytała smutno.
- Szczerze? Okropnie, wszystko mnie boli i czuję się strasznie.
- Nie mogę uwierzyć, że ten mały, niezrównoważony psychopata chodzi sobie swawolnie po ulicach Seattle. Co robi policja?- burknęła, wzruszyłam lekko ramionami, nie chcąc rozmawiać o tym. Nie chcę nawet o tym myśleć.
- Mamo, nic nie możemy z tym zrobić.- powiedziałam, kobieta westchnęła cicho.
- Wiem, wiem. Mam nadzieję, że szybko go złapią i odeślą do jakiegoś więzienia dla niezrównoważonych... zaczęła swój monolog, ale ręka Justina na moim policzku totalnie mnie rozproszyła. Jego delikatne opuszki, sprawiały, że moje wariowało.- I rozumiem, że mam wyjść.- westchnęła, Justin zachichotał cicho, a ja nieśmiało skinęłam głową.- Tylko grzecznie tutaj.- uśmiechnęła się szeroko, dumna ze swojej uwagi i zniknęła za drzwiami.
- Tak bardzo cię przepraszam.- szepnął cicho ze spuszczoną głową.
- Justin... to nie jest twoja wina.- westchnęłam, a on energicznie pokręcił głową.
- Gdybym nie sprowokował cię albo wybiegł za tobą wcześniej, nie leżałabyś teraz w szpitalnym łóżku.
- Wybiegł za tobą wcześniej?- spytałam niepewnie, co to ma znaczyć?
- Kiedy wyszłaś wczoraj sama, byłem taki wściekły. Miałem ochotę rozwalić wszystko, co znalazłem na swojej drodze i zabić wszystkich, których spotkałem. Pobiegłem po jakąś bluzę i w nadziei, że nie zaszłaś nigdzie daleko na swoich szpilkach, zacząłem się szukać. Około czwartej nad ranem, dostałem telefon od twojej mamy, że leżysz nieprzytomna w szpitalu. Wiesz jak się wtedy poczułem?- spytała, a w jego głosie słyszałam ból. Oczy miał zaszklone, przez co moje serce złamało się na tysiące kawałków.
- Przestań. Proszę, przestań.- szepnąłem i ignorując kujący ból, złączyłam nasze usta. Nasze języki tańczyły razem, w sobie tylko znanym rytmie. Czułam jego bezradność i desperację.
- Louise, j-ja...- serce zatrzepotało mi z prędkością galopujących koni.- cholera, ja kocham cię.- szepnął, uśmiechając się lekko.
- A ja kocham ciebie.- powiedziałam, przytulając się do jego piersi.

Justin's POV:
- Gotowa?- zapytałem.
- Gotowa.- potaknęła. Wziąłem od niej jej torbę z ubraniami i splotłem nasze palce. Dzisiaj Louise, miała już na tyle sił, aby opuścić szpital.
- Kiedy masz badania kontrolne?- spytałem, kierując się do wyjścia budynku, który przez ostatnie dni był niczym mój drugi dom.
- Za dwa dni. No i oczywiście, kiedy tylko gorzej się poczuję mam bezzwłocznie udać się tu.- odpowiedziała smutno.
- Hej, kochanie, co jest?- dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami i energicznym ruchem szarpnęła za klamkę, aby wsiąść do auta. Westchnąłem cicho i nic nie mówiąc, poszedłem w jej ślady, uprzednio wrzucając torbę z jej ubraniami na tylne siedzenia.
- Miley się o ciebie pytała. Mam mocno cię przytulić od niej i Madison oraz przeprosić, że nie przychodziły przez ostatnie parę dni, ale były całkowicie pochłonięte pracą.- rzuciłem i ustawiłem przednie lusterko.
- W porządku i tak wysiedziały się w mojej sali.- powiedziała, uśmiechając się lekko.
- Wydaję mi się, że w ich związku nie jest najlepiej...- zagadnąłem, a dziewczyna spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Dlaczego?
- Nie wiem, po prostu tak mi się wydaję, od tamtej...nieszczęsnej kolacji prawie w ogóle nie spędzają ze sobą czasu, unikają siebie jak ognia.
- Szczerze mówiąc, były dziwne, kiedy odwiedzały mnie, zupełnie zero czułości. Dawniej nie mogły się przecież od siebie odkleić.- westchnęła smutno.- Ale ja na miejscu Madison również czułabym się źle, gdyby rodzice mojej drugiej połówki uważali mnie za przyjaciółkę.
- To nie jest takie proste. Miley też to również przeżywa.- rzucił opiekuńczo.
- Patricia nie jest taka zła, uważam, że zaakceptowałaby orientację własnej córki.
- Może ty tak uważasz, ale nie zmienisz tym decyzji mojej siostry.- powiedziałem bez wyrazu.
- Dobra, nieważne, nie chcę mi się znowu kłócić.- rzuciła beznamiętnie, głębiej wtapiając się w skórzane siedzenie. Do końca drogi panowała niekomfortowa cisza. Jedynie radio i dźwięki zza okien wypełniały auto.
- Jesteśmy.- rzuciłem i wyłączyłem silnik samochodu. Dziewczyna bez słowa wyszła, trzaskając drzwiami samochodu i zniknęła w swoim domu. Wypuściłem głośno powietrze i zabrałem jej torbę z tylnego siedzenia. Pilotem zakluczyłem drzwi i również wszedłem do domu dziewczyny.
- Dzień dobry.- uśmiechnąłem się pogodnie do mamy Louise, która skinęła głową, ukradkiem zerkając na mnie zajęta rozmową przez telefon. Zrzuciłem szybko ze swoich nóg buty i ruszyłem ku pokojowi Louise.
- Zaraz tu będzie.- syknęła cicho, a ja zdezorientowany pchnąłem drzwi. Zwróciłem na siebie uwagę dwóch par oczu. Jedne tak dobrze mi znane, a drugie należały do wysokiej brunetki.
- Cześć, to ty musisz być Justin.- uśmiechnęła się pogodnie, wystawiając ku mnie dłoń.
- We własnej osobie, Sophie? Dobrze mówię?- uśmiechnąłem się lekko.
- Tak.- dziewczyna skinęła głową. Faktycznie była śliczna. Chociaż nawet w dwóch pięćdziesięciu procentach nie dorównywała mojej Louise.- Zostawię was samych.- powiedziała grzecznie i szybko opuściła pokój. Louise przewróciła tylko oczami i cicho westchnęła.
- "Cześć, to ty musisz być Justin..."- parodiowała wysoki głos siostry, na co zaśmiałem się głośno.
- Dlaczego jesteś dzisiaj taka rozdrażniona?
- A dlaczego mam nie być?- warknęła niemiło.
- Bo nie lubię, kiedy zachowujesz się jak z kijem w dupie.- dziewczyna przewróciła oczami.
- Zawieziesz mnie do sklepu?- spytała.
- O nie, niemiluchu, powinnaś odpocząć.- rzuciłem i podniosłem dziewczynę niczym pannę młodą.
- Naprawdę potrzebuję pewnej rzeczy.- powiedziała, dając nacisk na słowo "pewnej", co?
- Jeśli chcesz, mogę sam skoczyć, czego potrzebujesz?- uśmiechnąłem się miło, kładąc ją na pościeli. Dziewczyna nagle zarumieniła się, a mnie oświeciło.- Och.
- No.- rzuciła skrępowana.- Mógłbyś?- zapytała, a ja wytrzeszczyłem oczy.
- Chcesz, żebym kupił ci tampony?- pisnąłem jak dziewczyna, na co zachichotała.
- Ciszej trochę.- rzuciła.- Mogę kupić je sama, jedynie chcę, żebyś mnie podwiózł.- powiedziała.
- Nie, w porządku. Kupię je dla ciebie- powiedziałem odważnie.- W końcu czasami w życiu kobiety pojawia się taki... okres, kiedy musi się zabezpieczyć.- rzuciłem rozbawiony, rozumiejąc teraz, dlaczego była taka niemiła.
- Spadaj, dupku. Pieniądze leżą na biurku.- zaśmiała się, rzucając we mnie poduszką. Zachichotałem głupio i jak najszybciej ruszyłem do samochodu. Na dworze wiał mocny wiatr, przez co nawet potężne drzewa uginały się pod jego siłą. Wskoczyłem energicznie do auta i wyjechałem na ulice, chcąc uniknąć deszczu. Po paru skrętach w prawo i lewo, zaparkowałem auto na podjeździe marketu. Dasz radę.- pomyślałem i zarzuciłem na nos okulary przeciwsłoneczne. Automatyczne drzwi rozsunęły się, a ja szybko skierowałem się na t e rejony. Zlustrowałem z daleka półkę z tamponami, ale było ich tak cholernie dużo, że nie miałem innego wyjścia, jak podejście bliżej. Tyle rodzajów, wielkości, kolorów zwykłych zatyczek? O co z tym chodzi? Sięgnąłem po najmniejsze tampony, jakie zauważyłem i odwróciłem się na pięcie.
- Oh, Justin!- pisnął wysoki głos.
- Victoria? Co tutaj robisz?- udałem zaskoczonego, chcąc jak najszybciej wyrwać się z sideł tej wiedźmy.
- Szczerze mówiąc to, dziwniejsze jest tutaj twoje położenie.- zmarszczyła brwi.
- Kupuję swojej dziewczyny... zaopatrzenie.- mówię, a na jej wielkich ustach pojawia się równie wielki, sztuczny uśmiech.
- Louise, tak? Lepiej trzymaj taką ślicznotkę przy sobie. A tak poza tym, jak się czuję? Nadal leży w szpitalu?- zapytała niby zmartwiona.
- Słucham?- warknąłem, a ona zachichotała niczym gimnazjalistka.
- Oh, Bieber, ona jest taka niewinna. Szczególnie kiedy leży nieprzytomna w ciemnym zaułku.- znowu chichot.
- Victoria, przysięgam na Boga, jeśli masz coś z tym wspólnego, to ten każdy następny oddech może być twoim ostatnim.- syknąłem, a ona przewróciła oczami.
- Dużo mówisz, mało robisz, jak zawsze.- westchnęła i odwróciła się, uderzając mnie swoimi długimi, tlenionymi włosami. Nie tak szybko, słonko. Szarpnąłem ją za łokieć, a ona syknęła lekko.
- Zostaw ją w spokoju, rozumiesz?- warknąłem.
- Nigdy.- szepnęła, uśmiechając się szeroko.
- Nie możesz pogodzić się z przeszłością? Z tym że Louise jest od ciebie sto razy lepsza, suko?- zaśmiałem się, na co dziewczyna przymknęła lekko oczy.
- Suko? Tak do niej nauczyłeś się mówić?
- Nie, to ty tak przyzwyczaiłaś mnie.- uśmiechnąłem się dumnie.- Pamiętaj, jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, znajdę cię.- rzuciłem na odchodne.
- Będę czekać, kochanie.- odkrzyknęła głośno. Co to wszystko ma do kurwy znaczyć?
________________________
ostatnie rozdziały były zbyt słodkie i ubogie w akcje, dlatego przyspieszyłam troszkę ciąg wydarzeń :) ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY, WIĘC MOGĄ POJAWIAĆ SIĘ WIELORAKIE BŁĘDY @tanczgrande xx

14 komentarzy: