13 komentarzy = nowy rozdział :)
Louise's POV:
Ostatnie przeciągnięcie różanej pomadki Miley i gotowa. Uśmiechnęłam się szeroko, widząc swoje zadbane odbicie w lustrze. Moje włosy były lekko zakręcone na lokówkę, a mocniejszy makijaż podkreślał mi oczy. Rodzice Justina przybili około kwadrans temu, co dało mi naprawdę krótki czas na przygotowania. Kierując się do jadalni, odczułam ogromny stres. Co, jeśli mnie nie polubią? Starając się zostać niezauważona, weszłam po cichu do jadalni, prawie się skradając.
- Oh, Louise!- krzyknęła Miley, a wszystkie pary oczy wróciły się w moim kierunku.- Poznajcie dziewczynę Justina!- cała krew odpłynęła mi z twarzy, kiedy wzrok ciemnej brunetki zlustrował mnie od góry do dołu.
- Witaj, mam na imię Patricia.- kobieta wstała i przyciągnęła mnie do krótkiego uścisku.- To jest mój mąż, William, ojczym Justina.- powiedziała, a mężczyzna pocałował wierzch mojej dłoni. Ojczym Justina?
- Bardzo miło mi was poznać.- uśmiechnęłam się szeroko. Kolacje tego typu mam wpojone od dzieciństwa, nie stresowałabym się, gdyby nie chodziło tutaj o siedzących naprzeciwko mnie rodziców mojego chłopaka.
- Ze wzajemnością, Louise.- odpowiedział Will. Mężczyzna odsunął mi krzesło, a ja skinięciem głowy, podziękowałam mu za ten miły gest. W pokoju panowała dość napięta atmosfera, nawet rozmowa pomiędzy Miley a państwem Bieber była sztywna i taka oficjalna. Do pokoju wszedł Ashton, nie wiedziałam, czy mam płakać ze śmiechu, czy żalu. Był przebrany za lokaja, a w ręku trzymał nasze dania.
- Widzę, że dobrze prosperujecie waszymi pieniędzmi.- pochwaliła Patricia, widząc "służbę". Wszyscy cicho zachichotali, oprócz Madison, która siedziała spięta, z miną seryjnego mordercy.
- A więc, Louise, ile masz lat?- spytał Will.
- Niedługo siedemnaście.- odpowiedziałam, a matka chłopaka zmarszczyła brwi.
- Duża różnica wieku jest pomiędzy waszą dwójką, ale szczerze mówiąc, nie dałabym ci szesnastu lat.
- Na razie przyjmę do jako komplement.- powiedziałam, a kobieta zachichotała.
- Oh, tak. W moim wieku nie chciałabym usłyszeć czegoś podobnego.- rzuciła, a atmosfera stała się na tyle luźna, że pozwoliłyśmy sobie na żarty.
- Dziękujemy, Ashtonie.- odpowiedział rozbawiony Justin, próbując zachować poważną minę, kiedy chłopak skończył roznosić nasze dania.
- Smacznego.- rzucił i potajemnie wystawił środkowy palec do Justina, przez co nasza dwójka głupkowato zachichotała.
- Miley, a ty, kiedy przedstawisz nam swoją drugą połówkę?- zapytała Patricia. Madison skrzywiła się na te słowa.
- Przepraszam na chwilę.- rzuciła, wstając od stołu. Posłałam chłopakowi pytające spojrzenie, nie rozumiejąc całej tej sceny przede mną. Dlaczego Miley nie przedstawiła swoim rodzicom Madison jako swojej dziewczyny?
- Później.- mruknął mi do ucha i zajął się dalszym nawijaniem makaronu na widelec.
- Kiedy... będzie na to właściwa pora.- rzuciła od niechcenia.
- Czy to oznacza, że jesteś z kimś w związku?- uśmiechnęła się Patricia, a dziewczyna skinęła delikatnie.
- Tak.
- To wspaniale, powinniśmy robić więcej takich spotkać.- rzuciła radośnie, na co Justin prychnął.
- Powinnaś zająć się tym wcześniej.- burknął niemiło. Lekko kopnęłam go pod stołem, widząc urażoną minę Patrici.
- Justin, wiesz, że jestem naprawdę zapracowana...
- Naprawdę? Jesteś aż tak zapracowana, żeby nie mieć czasu dla swoich dzieci?- prychnął, o nie.
- Justin.- syknęłam cicho, a on spojrzał na mnie z wyrzutem.
- No co, Louise? Przecież wiesz, jak to jest mieć takich rodziców.- syknął. Auć, to zabolało.
- Jesteś niegrzeczny w tym momencie- upomniałam go, a on przewrócił oczami.
- Gówno mnie to obchodzi, w tym momencie.- rzucił.
- Natychmiast przestań!- krzyknęła Patricia.- Williamie wychodzimy, a ty mój drogi, zastanów się nad swoimi czynami. Zadzwonię jutro, mam nadzieję, że do tej pory zdążysz ochłonąć i zrozumieć jak bezmyślnie się zachowujesz.- rzuciła zirytowana.- Pamiętaj, że każdy zasługuje na drugą szansę, w szczególności my, osoby, które pracują na wszystkie twoje udogodnienia.- krzyknęła i chwyciła swoją torebkę.
- Do zobaczenia, Louise.- rzucił pospiesznie William, zdążyłam im posłać krótki uśmiech, przed ich odejściem. Kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwi frontowych, wszystkie moje emocje wzięły nade mną górę.
- Co to miało być do cholery?- warknęłam, a Justin jedynie przewrócił oczami.
- Mówisz o spotkaniu kochającej się rodzinki, czy tobie żartującej sobie bezmyślnie z moją matką?- spytał sarkastycznie, a ja miałam ochotę rozszarpać go.
- Czyli to moja wina? Miałam tak jak ty być lekceważąca i niegrzeczna?
- Louise, kurwa, ja prawie nie znam tych ludzi! Mieli nas przez cały czas w dupie, a teraz zachciało im się spotkań. Idealna pora.- warknął. Nie mogłam już tego słuchać.
- Każdy w życiu popełnia błędy! Dlaczego nie możesz spróbować, dać im drugiej szansy?- zapytałam się.
- Ty tego nie rozumiesz!
- Właśnie, że rozumiem! Sama byłam w takiej sytuacji i nie żałuję, że pozwoliłam mojej mamie wrócić do swojego życia.
- A co z twoim ojcem?- spytał.
- To jest inna bajka.- bąknęłam.
- Przestań być śmieszna, po prostu nie chcesz tego, bo nie masz z nim żadnej więzi.- rzucił. Cholerny psycholog się znalazł.
- W tym momencie jedyne co jest śmieszne to twoje żałosne zachowanie. Nie mieszaj mojego ojca w to.
- A ty najlepiej w ogóle nie wtrącaj się w tę sprawę.
- W porządku, w twoje życie też lepiej nie będę.- rzuciłam i posyłając mu sztuczny uśmiech, ruszyłam do wyjścia. Upewniając się, że trzasnęłam drzwiami frontowymi, zaczęłam wracać do domu. Chłodny wiatr zawiał mnie, aż przez moje ciało przeszło stado dreszczy. Było mi choolernie zimno, a na dodatek swój telefon zostawiłam w domu chłopaka. Rozważałam czy wrócić, ale moja duma była zbyt wielka i sama ciągnęła mnie w kierunku mojego domu. Stukot szpilek, w nocy wydawał się dziesięć razy głośniejszy niż rzeczywiście był, a fakt, że miały dwanaście centymetrów był jeszcze gorszy. Moje stopy odmawiały posłuszeństwa, przez co musiałam zdjąć zabójcze buty. Idąc wytrwale dalej, usłyszałam głośny huk. Zlustrowałam szybko ulicę, ale jedyne co na niej było to śmietniki, w których na pewno jakiś bezdomny kot zbił butelkę. Cholerna ulica, cholerny wieczór, cholerny Justin. Krzyknęłam głośno, teraz już wiem, co spowodowało taki huk. Przysiadłam na krawężniku i oglądając krwawiącą nogę, o mało co nie zemdlałam. Co jeszcze stanie się w ten przeklęty dzień? Ostrożnie chwyciłam duży kawałek szkła, który przebił mi stopę. Zaskomlałam cicho, kiedy nie mogłam wyjąć ostrego kawałka, który ugrzązł w mojej stopie na amen.
- Pomóc ci?- chrypnął niski głos. Kiedy podniosłam głowę, moim oczom ukazał się mój najgorszy koszmar. Ben Stewart, który z tego, co mi wiadomo, powinien siedzieć na kratkami więzienia. Siedziałam tam jak sparaliżowana, przyglądając się jego dumnemu uśmieszkowi.- Co jest? Czemu teraz nie jesteś tak gadatliwa, jak byłaś na posterunku policji?- spytał sarkastycznie, uśmiechając się wrednie.
- Zostaw mnie, Ben.- powiedziałam cicho.
- Co? Co mruczysz pod noskiem?- zachichotał, a ja spuściłam wzrok. Czułam się przy nim taka nic nie warta, a najgorsze jest to, że to on zabrał mi moją wartość.
- Zostaw mnie, p-proszę.- mój głos był cichszy od myszki.
- Oh, kochanie, najpierw pomogę ci w tym.- rzucił i gwałtownym ruchem, wyciągnął mi kawałek szkła ze stopy. Krzyknęłam głośno, a łzy samowolnie zaczęły wypływać z moich oczu.- Żeby łatwiej ci się uciekało, kiedy już z tobą skończę.- powiedział i przerzucił mnie sobie przez plecy. Z mojej stopy wypływała coraz większa ilość krwi, a ból, który odczuwałam, był wprost nie do zniesienia.
- Puść!- pisnęłam i pięściami zaczęłam okładać dół jego pleców. Chłopak postawił mnie na ziemię, dopiero kiedy dotarliśmy do jakiegoś ciemnego zaułka, któremu pożałowali nawet lampy.- Zostaw mnie!- pisnęłam, a on tylko zachichotał. Podciągnął moją sukienkę ku górze i jęknął, widząc moje wpół nagie ciało.
- Zaraz cię puszczę, pozwól mi tylko sprawdzić, jak Bieber cię wyszkolił.- powiedział i zaczął jeździć swoimi rozgrzanymi wargami po skórze mojej szyi.
- Proszę.- rzuciłam błagalnie, ale chłopak nawet nie podniósł na mnie wzroku. Ręce Bena dotykały mnie wszędzie, ale nie sprawiało mi to żadnej przyjemności. Jego dotyk wypalał dziury na mojej skórze. Kiedy zjechał swoją dłonią na moje majtki, poczułam eksplodującą w żyłach adrenalinę, przez co z całej siły wycelowałam pięścią mu w brzuch. Chłopak zgiął się, co dało mi czas na ucieczkę.
- Nie tak szybko.- warknął i poczułam silne dłonie na mojej tali, obracające mnie tyłem do wyjścia z tej cholernej ślepej uliczki. Szamotałam się z nim ze wszystkich sił, kopiąc go i uderzając w przypadkowe miejsca, lecz jego uścisk był zbyt mocny. Przechyliłam głowę w kierunku ramienia chłopaka i niespodziewanie zatopiłam w jego ramieniu, swoje zęby.
- Ty głupia kurwo!- krzyknął, łapiąc się za krwawiące miejsce. Rzuciłam się w nogi. Jednak po chwili moje ciało całkowicie odmówiło posłuszeństwa i bezwładnie opadło na zimny beton, obraz przed oczami totalnie się zamazał, a to wszystko przez twardy przedmiot uderzający w tył mojej głowy.
OMG IREJGOIERJGOIR
OdpowiedzUsuńCO SIE TU KURWA DZIEJE UMIERAM ASOKDOFJ
NIE, TO NIEMOZLIWE!!!
CALY CZAS MIALAM NADZIEJE ZE JUSTIN POBIEGNIE JEJ SZUKAC I JĄ URATUJE PRZED TYM SKURWIELEM AIFJIO
BOJE SIE TAK STRASNZIE I PISZE Z CAPS LOCKJIEM ASOFKOIFJ
@nashshoney
DLACZEGO ?! On jej nie może zgwałcić :/
OdpowiedzUsuńDziękuję za rozdział :)
SUPER !!!! CZEKAM NA NEXT !!!! :-)
OdpowiedzUsuńWspaniałe z resztą jak zawsze <3
OdpowiedzUsuńOMG ;o Ben ty.......!
OdpowiedzUsuńA Justin też nawalił ;o
I jeszcze Miley i Madison...tak przykro mi się zrobiło kiedy ona odeszła od stołu :(
Rozdział perfekcyjny!
Czekam nn :*
Cuuuuddny *-*
OdpowiedzUsuńJejku koniec w takim momencie.
OdpowiedzUsuńPisz szybko następny błagam bo ja usycham xd haha
Rozdział świetny, mam nadzieję,
że Ben nie zrobi krzywdy Louise.
Czekam na następny :)
Świetnyyy :*
OdpowiedzUsuńfantastico <3 Czekam nn :*
OdpowiedzUsuńZajebisty :D
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział. Czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńOMG!Ale drama! Justin ty debilu! Jak mogłeś tak nawrzeszczeć na Lou!?~ Mrs.Bieber
OdpowiedzUsuńLudzie komentujcie !!! :D
OdpowiedzUsuńCzekam na nn szybkooo
OdpowiedzUsuń